+4
voyażka 17 maja 2015 21:06
Zaczęło się od znalezienia w marcu promocji wizzair’a na lot Gdańsk- Bergamo/Mediolan za jedyne 39zł/os. więc nie zastanawiając się kupiliśmy 2 bilety. Powrót kilka dni później kupiliśmy z ryanair’a za 20euro/os. Następnie sprawdziliśmy na mapie dokąd lecimy i co tam możemy robić. Okazało się, że Bergamo, w którym znajduje się lotnisko jest urokliwym, zabytkowym miastem. Od Mediolanu dzieliło go 40km. Zdecydowaliśmy się więc, że będzie to nasza baza wypadowa. – na bookingu znaleźliśmy Pensjonat Affitta Camere Maffioletti, w którym zarezerwowaliśmy 3 noce dla 2 osób ze śniadaniami za 126 euro. 24.10 wyruszyliśmy Polskim Busem (13zł/2os) do Gdańska, z dworca odjeżdżał autobus miejski w kierunku lotniska (3zł/2os). Żeby było śmieszniej sprawdziliśmy jego numer, ale niestety żadne z nas nie wpadło na to by sprawdzić czy jedziemy z prawidłowego przystanku, mieliśmy więc dodatkową wycieczkę do pętli, skąd już prawidłowo dojechaliśmy do Portu Lotniczego w Gdańsku. Po odprawie dostaliśmy się na pokład i ruszyliśmy. Widoki z okien były bajeczne, pod nami rozciągały się ośnieżone Alpy i piękne jeziora.

Na lotnisku zahaczyliśmy o Informację, gdzie wzięliśmy DARMOWE (na lotnisku w Gdańsku plany miasta były za 15zł…) przewodniki oraz plan miasta. Autobusem A1 dotarliśmy najbliżej (wg mapy i pani przy autobusie) naszego pensjonatu, do którego dojście zajęło kilka minut. W pensjonacie było miło, czyściutko, z balkonu widzieliśmy stare miasto , do którego spacerkiem dzieliło nas jakieś 15 minut drogi, mieliśmy też widok na porsche sąsiadów :D. Przywitali nas mili właściciele, nie dograliśmy jednak jednego szczegółu – właściciele nie znali ani jednego słowa (lub dla wygody nie chcieli znać) w innym języku niż włoski. Co lepsze nie było nam to kompletnie potrzebne, świetnie się dogadaliśmy po włosku i na migi (znaliśmy tylko 3 słowa: buongiorno, grazie i ciao – wystarczyło!) – Pani zaprowadziła nas do pokoju tłumacząc wszystko szybkim włoskim pytając tylko co chwilę – capito? na co oczywiście z przekonaniem kiwaliśmy głowami. Po odświeżeniu się zaopatrzeniu w pieniądze na włoską pizzę i mapę ruszyliśmy do centrum. Było pięknie! Stare miasto – Citta Alta znajduje się na wzgórzu, na które można wjechać kolejką lub podziwiać widoki i wejść wzdłuż dawnych murów (zdecydowanie wolimy wędrówki).

Zaczęło się już ściemniać, a Bergamo nabrało nastrojowego wyglądu. Zmęczeni i głodni wybraliśmy stosunkowo niedrogą knajpę z niezbyt wysokim coperto (czyli napiwkiem, na który warto zwrócić uwagę – jest w niemal każdej restauracji i wynosi 1-3,5euro/os!) Bez problemu dogadałam się z panią po francusku i uniknęłam kompromitacji łamania angielszczyzny. Za pizzę i 2 kieliszki wina (opieprz gratis, że chciałam słodkie wino do kolacji;) ) zapłaciliśmy 15 euro.

Gdy wracaliśmy ok. 22 było już zupełnie ciemno, także na naszej malowniczej drodze wzdłuż murów! Na szczęście od czego jest latarka w telefonie! Padliśmy zmęczeni i zadowoleni – budzik: 7:00, plan na kolejny dzień: Mediolan (Milano). Obudziliśmy się w środku nocy… Wyspani… Dookoła ciemno… Kręcimy się i w końcu doszliśmy do wniosku, że czas sprawdzić godzinę: po 8! Budzik źle nastawiliśmy, a okiennice zabierały nam całe światło, całe szczęście że sprawdziliśmy, bo przespalibyśmy cały wyjazd! Ubraliśmy się, przygotowaliśmy na wyprawę i powędrowaliśmy na iście włoskie śniadanie: kawa (w naszym przypadku capuccio) + ciacho. Najedzeni wyruszyliśmy na dworzec (30 min spacerkiem) podziwiając po drodze piękne centrum Cita Basa. Kupiliśmy bilet w automacie (9euro/os), który obsługiwał 5 języków i ruszyliśmy na podbój Mediolanu. Sam dworzec przysporzył nieco kłopotów, ponieważ był kilkupoziomowy, a my uparliśmy się, że znajdziemy informację (by zdobyć plan miasta), jak na złość jednak na każdym planie była gdzieś indziej, ostatecznie znajdowała się przy peronach… Również wystarczył język francuski i wyszliśmy z 2 planami. Punkt docelowy: Katedra Duomo di Milano. Po wyjściu z tego pięknego, ale zarazem znielubionego dworca natykamy się na kram z pamiątkami – warto się tu w nie zaopatrzyć, bo w centrum ceny powalają! za 2 euro można kupić magnesy, breloki i inne cuda, są też ubrania, torebki, i co kto chce z napisem I <3 Milano! My Milano nie pokochaliśmy, ale o tym dalej. Droga przez miasto raczej nie powalała, klimat mało włoski, wielkie nowoczesne budynki. Zajęło nam to ok. 30 minut. Im bliżej centrum tym więcej luksusowych butików (połowy nazwisk nie znałam) Dior, Gucci, D&G, Tiffany… Ale że nie mieliśmy drobnych zrobiliśmy tylko mały rzut oka na wystawy. Po namowach Mateusza, że być w stolicy mody i nie wejść do D&G, zgodziłam się, ale jakże żałowałam! :D w drzwiach każdego luksusowego butiku stał odźwierny/odźwierna, pech chciał, że w D&G była pani, która otworzyła drzwi, w które bez pardonu wcisnął się Mateusz beztrosko wołając grazie i zostawiając mnie osłupioną jego szarmanckimi zasadami! Całą drogę po sklepie nie mogliśmy się powstrzymać od śmiechu przerywanym mówieniem buongiorno obsłudze sklepu, której było chyba z 30 sztuk. Wyszliśmy i ruszyliśmy dalej, na szczęście nie wchodziliśmy już do innych sklepów. Przeszliśmy dosłownie! obok la Scali i tylko zastanowiło nas skupisko turystów i dopiero to nam uświadomiło, że stoimy przy tej rozsławionej operze, która wyglądem zupełnie nie wyróżniała się spośród innych budynków- byliśmy zawiedzeni. Przeszliśmy przez słynną, rzeczywiście ładną galerię Vittorio Emanuele II pełną luksusowych butików i wreszcie znaleźliśmy nasz cel – Duomo!

Rzeczywiście zapierała dech w piersiach, piękna! Jednak tysiące turystów szybko nas odstraszyło od tego miejsca. Postanowiliśmy coś zjeść, jednak kolejki do fast foodów były powalające, wchodziły na ulice, na których obtrąbiwały nas porsche i inne cuda, których kierowcy jadali w drogich włoskich restauracjach. My poprzestaliśmy na kawałku mało włoskiej, ale dobrej pizzy na grubym cieście (10euro/2porcje), które zjeść trzeba było na stojąco lub na chodniku. Na mapie znaleźliśmy Zamek rodu Sforzów (Castello Sforesco). Był piękny, okazały, przy nim było nieco spokojniej, dużo zieleni – tam można było odpocząć. Trzeba jednak uważać bo roi się tam od panów proponujących „darmowe” bransoletki ręcznej roboty ;). Zmęczeni wyruszyliśmy spacerkiem do dworca, by udać się do naszego Bergamo. Jednym słowem Mediolan nie zrobił na nas większego wrażenia, na szczęście mieliśmy jeszcze inne plany na wycieczkę. Wsiadając w jednym z przewodników (z którym notabene warto było zapoznać się PRZED wyruszeniem, a nie w trakcie) wyczytaliśmy, że bilety na pociąg także należy kasować! Minuta do odjazdu pociągu – zapytałam pasażerów, potwierdzili – kasownik znajdował się na początku peronu. Niewiele myśląc chwyciłam Mateusza wołając, że nie stać nas na mandat w euro i pobiegliśmy do kasowników. Na szczęście Włosi są wyluzowani, nigdzie się nie śpieszą i nie są wyliczeni co do minuty- maszynista też był wygląda na to typowym Włochem, bo zdążyliśmy wrócić do pociągu zanim ruszył. Tak więc w pierwszą stronę pojechaliśmy na gapę…
Kolację zjedliśmy już w Bergamo – obok nas typowa włoska knajpka: gwar, tłok, zaduch i pyszne jedzenie, na pizzę i makaron czekaliśmy małe 1,5h ale było warto, łącznie 20 euro. Odpoczęliśmy i na mapie znaleźliśmy Auchan na obrzeżach miasta, w którym zrobiliśmy bardzo korzystne zakupy, dużo taniej niż w pobliskich sklepikach.
Na trzeci dzień zaplanowaliśmy wyjazd nad jezioro Como leżącego u podnóży gór. Rano okazało się, że jest zmiana godziny i w końcu straciliśmy rachubę, która godzina… Zeszliśmy na śniadanko, a nasza pani Włoszka, zaczęła nam tłumaczyć, że inni turyści ( z Polski! :D, nas wzięła za Francuzów) zeszli jej już o 7 rano na śniadanie, kwitując opowiadanie „Polaco loco” (Polak wariat) – o mało nie udławiliśmy się kawą… Polubiliśmy ją! Wyruszyliśmy na dworzec i pojechaliśmy do Lecco, a tam przesiedliśmy się w kierunku Varenny (łącznie ok. 9euro/os). To były widoki! Tory przechodziły pod skałami, a przed nami roztaczał się widok na piękne jezioro i góry. Z Varenny kursuje prom do Bellagio i Menaggio – wybraliśmy tę pierwszą miejscowość (bilet w 2 str. ok. 9,5euro/os).

Są to typowe kurorty wypoczynkowe, dla zamożniejszych (całe szczęście, że kupiliśmy pamiątki w Mediolanie, tu wszystkie były 3x droższe), ale zdecydowanie warto się tam wybrać, widoki są przepiękne, a sam rejs jak z bajki. Bellagio też rozciąga się na wzgórzu i jest pełne urokliwych wąskich uliczek, pięknych domów i wspaniałych knajpek. Posiada też ogród, do którego wstęp jest dodatkowo płatny, więc postanowiliśmy pozwiedzać „darmową” część okolicy. Przy okazji pamiątek… Zawitaliśmy do jednego sklepu z pamiątkami z wyższej półki: oglądałam magnesy, Mateusz poszedł na drugą stronę sklepu i nagle usłyszałam mocne stuknięcie szkła, aż zamarłam i bałam się odwrócić mając już przed oczami wizję głodowania do końca wycieczki opłacając szkodę… Na szczęście okazało się, że tak spodobała mu się miniaturowa Vespa (tradycyjny ukochany przez Włochów skuter), że nie zauważył, że dzieli go od niej szklana witryna! Na szczęście była cała, uff!

Promem wróciliśmy do Varenny i tam poszliśmy na pyszną pizzę do restauracji, której stoliki ustawione były nad brzegiem jeziora, z widokiem na góry! Ceny jak wszędzie, brak coperto – raj, polecamy, łącznie 15 euro.

Udaliśmy się na spacer po Varennie, która jest także atrakcyjna z powodu szlaków górskich, udaliśmy się kawałkiem jednego z nich prowadzącego do ruin zamku, słońce zaczęło zachodzić – widok obłędny.

Wstęp na zamek płatny – nie skorzystaliśmy ;). Powróciliśmy na dworzec, pożegnaliśmy najpiękniejsze miejsce jakie dotąd widzieliśmy i wróciliśmy do Bergamo (znaleźliśmy niedaleko dworca Billę – market, w którym też zrobiliśmy tanie zakupy). We Włoszech (póki co tych północnych;) ) po naszych prawie że nocnych powrotach możemy przyznać, że jest naprawdę bezpiecznie.
W ostatni dzień lot powrotny mieliśmy dopiero o 21, więc mieliśmy cały dzień do dyspozycji. Postanowiliśmy wybrać się ostatni raz do Citta Alta podogadzać podniebieniom i skosztować tych cudownych słodkości i innych pyszności uśmiechających się z witryn: bezy, poletty (pyszny tamtejszy deser), tiramisu. Zjedliśmy także obiad „take and go” i kontynuowaliśmy spacer po tym przepięknym mieście (obeszliśmy wszystkie punkty z przewodnika).

Wróciliśmy po nasze bagaże, zjedliśmy obiad w restauracji przy kolejce (w poniedziałek naprawdę trudno o otwarty lokal poza centrum). I ze smutkiem pojechaliśmy 1A z rysunkiem samolotu na lotnisko. Jak zwykle panikowałam na odprawie, lecz ku naszemu zdziwieniu pan przy bramkach mówił łamanym polskim, zrobiło nam się niesamowicie miło, pan miał niesamowite poczucie humoru, poza tym że wypakował mi wszystko do szufladek, przyniósł mi też jednorazowe „kapcie” mówiąc: masz załóż- Dolce & Gabbana! Dalej wszystko poszło płynnie i niedługo później już lecieliśmy do Warszawy – Modlin. Żeby dodać pikanterii naszej wyprawy, zamiast w Warszawy udać się do Bydgoszczy zaszaleliśmy i wcześniej kupiliśmy lot W-wa Modlin – Gdańsk, który jednak leciał dopiero za 8 godzin i spędziliśmy noc na lotnisku. Naszym lotniskom niestety jeszcze daleko do europejskich w tej kwestii, bo oprócz nas tylko 5 osób tak spędziło noc, jednak daliśmy radę. Za 25zł/os. zaliczyliśmy lot krajoznawczy. W Gdańsku obowiązkowo odwiedziliśmy Ikeę na obiad i po południu Polskim busem (13zł/2os.) wróciliśmy do Bydgoszczy.

Dodaj Komentarz